W piątek 25 października po raz pierwszy po wakacyjnej przerwie w piwnicy Dworku na Długiej spotkali się miłośnicy poezji. Zarówno Ci, którzy poezje tworzą jak i Ci, którzy przyszli aby jej słuchać. Swoje utwory zaprezentowali m.in. Piotr Mrozowski, Janusz Gwara, Andrea Czasak i Natalia Bonder.
Pomimo, iż tematyka spotkania nie była narzucona to w twórczości autorów czuć było charakterystyczne dla tej pory roku nuty nostalgii, zadumy, patriotyzmu.
Nie sposób było nie zauważyć nawiązań do zbliżających się świąt: Święta Zmarłych oraz Święta Niepodległości. Jesienna, nostalgiczna tematyka przełamywana była nieco bardziej optymistycznymi utworami, w tym poezją śpiewaną prezentowaną przez Piotra Mrozowskiego.
To był już 19 Dobry Wieczór. Wielkimi krokami zbliża się jubileuszowe – dwudzieste spotkanie a wraz z nim drugi tomik z poezją lokalnych twórców.
Natalia Bonder
Królowa upadku
Ciemność w mojej głowie rozpływa się i faluje,
Spokój od nachalnych myśli, które wirowały jak miliony błyszczących punktów na niebie.
Wiatr błogo kołysze moim włosami,
Poezja nicości,
Odpoczynek duszy.
Staczając się – regeneruje,
Ryzykując – wracam do gry,
Upadły anioł z przedmieścia.
Towarzyska śmietanka wylana przez okno,
Pięknie komponuj się z tajemniczym krajobrazem.
Zwiędła róża wśród kwitnących,
Ja – królowa upadku, |
Wstaje, aby chwiejnym krokiem walczyć o to, co utraciłam.
Bogaci są biedni,
Biedni zaś bogaci.
Świat jak piłka potoczył się wzdłuż galaktyki,
Goniłam go, ale zmienił tor.
Ja leże, a on ucieka.
Podnoszę ręce i krzyczę: Stój!
Lecz świat się już dla mnie nie zatrzyma.
Dom na Gold Gate Bridge
Zawsze chciałam mieszkać w uroczej kamienicy,
Która byłaby jednością z siostrami.
Jak identyczne zgrabne domki dla lalek.
Tą uroczą maskaradę zburzyła indywidualność – drewniany dom na końcu Gold Gate Bridge.
Gdzie piękno tańczy na linie szaleństwa,
Grze niebo przecieka bogactwem złudzeń,
A strach budzi ukryty zachwyt.
Gdzie zdrowy rozum nie istnieje,
A śmierć mówi porankom dobranoc.
Nasz Titanic
Powietrze muska mnie swoim ciepłym oddechem.
Twoja dłoń grzeje moją,
Nie mów nic cisza gra,
Nie ruszaj się ciemność tańczy,
Staraj się odczuć spojrzenia gwiazd na sobie,
Na nas.
Ta chwila jest piękna,
My tworzymy kompatybilną całość.
Zabieraj mnie zawsze tam gdzie jest piękno,
Tam gdzie jesteś Ty.
Namaluj mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn,
Zanim nasz okręt zatonie,
Zanim poznają naszą tajemnicę.
Moje szczęście
Zamykam oczy i dumam.
Czym jest szczęście? Gdzie go szukać?
Czy ja długo mam się trudzić żeby znaleźć z wszystkich rzeczy, która uszczęśliwia ludzi?
Tą jedną, tą wybraną,
I tak bardzo wyczekaną.
Której nikt inny nie pragnie i jest ona tylko dla mnie.
Jednak w net otwieram oczy, widzę obok Twoje oczy.
Te jedyne wymarzone i już wiem,
Że tylko one i już wiem, że tylko Ty,
W każdy dzień szczęście dajesz mi,
Bo Ty spełniasz moje sny.
Piotr Mrozowski
***
Po tylu latach
mordęgi
w końcu zrozumiałem
że zamieniłem się
w jakieś zwierzę nocne
co jeno przy blasku księżyca
istnieć może
z upiornym wyciem braci
wilków skowyczeć
Epitafium dla śpiących
Spali w ciszy
w wieczności uwięzieni
między górą, dołem, bokiem
Czekając na pory roku
Na zabłąkanego przechodnia
Na liść spadający
Co dzień odmieni
Spały rodziny całe
Matki, ojce, córy, syny
Wszystkie pokolenia
Czekając na suchą zdrowaśkę
Lub co najmniej jedno wspomnienie
Spali bogaci i biedni
Odarci z żądzy posiadania
I ziemskich zdobyczy
Spali strojni i nadzy
otuleni Matką Ziemią
Spali przyjaciele i wrogowie
Przytuleni w grobach
W ciszy wpatrzeni
w hipnotyzujący płomień znicza
Spali razem od wieków
czekając
****
Dolo moja dolo
możeś ty niedolą
Dolo moja dolo
Możeś Ty nie moją
Może ktoś w udręce
Wcisnął mi cię w ręce
I jak rzep przylgnęłaś
Wszystkim zawładnęłaś
I ja też podrzucę
Jak kukułka wrzucę
Do czyjeś kieszeni
Może los się zmieni
To co mi ciężarem
Komuś będzie darem
Komuś będzie darem
Co ktoś błogosławi
Mnie wciąż dalej trawi
Pustynia mojej rzeczywistości
Na własnej pustyni uklęknąłem
by czerpać garściami
ze zdobyczy egzystencji
wśród połamanych mebli
wypalonych telewizorów
rozbitych samochodów
znoszonej odzieży
ogryzionych kości
zapłakałem samotny
jedyny zdolny produkować i niszczyć
tak wielki a tak bezbronny
tak łaskawy a tak mściwy
w przypływie uczuć
przemówiłem do wytworów mego świata
milczały uparcie
tylko piasek przelatujący
pomiędzy palcami śmiał się złowieszczo
każdym pojedynczym ziarenkiem.
***
gdy inni nieśli
swoje krzyże
ja niezgrabnie ciągnąłem
własny kawałek drewna
po ziemi ryjąc
głębokie bruzdy
w kurzu drogi
nie dając rady od lat
opóźniałem cały pochód
a gdy gdzieś biegli
na jakąś Golgotę
biegłem za nimi
w stadnym instynkcie
bezwolny
jak zwierzę
a gdy szydzili
osądzonego
rzucając kamieniami
i ja stałem pośród nich
ściskając swój własny
kamień
modląc się bym
nie musiał nim rzucić
a gdy przybijali do krzyża
podałem im gwoździe
i krew spłynęła na mnie
znacząc me czoło
już na zawsze
Andrea Patrycja Czasak
NIE WIEM
Nie wiem jakie są.
Czy skrzydła wyrastają u nich
Jak grzyby po deszczu,
Gdy ktoś je zawoła
Lub wspomni na moment
Podczas burzy.
Strugami deszczu
Wciąż mi się dłużą
pytania i brak odpowiedzi.
Przykucnij obok mnie,
może Ty dasz radę
powiedzieć jak je widzisz.
Bo wciąż nie wiem
Jak wyglądają
Anioły;
Czy jak moje córki,
Czy podobne do nich.
Czy piór mają tyle
Ile włosów na głowach.
Aż w końcu: czy istnieją
Gdzieś więcej niż w słowach
I oczekiwaniach.
ROZBIORY
Pamiętam, że rozbierali mnie po kolei.
Powoli wkładali we mnie
miecze i drzazgi
aż siłą wyrwali mi białe serce.
Na prześcieradło spłynęła czerwień.
Rozkoszy nie znałam,
Nimi splamiona;
zniknęły kwiaty
i polna korona.
Aż prysła nadzieja na miłość i wolność,
a oni stąpali wciąż za mną krocząc
w trzech aktach
marnego theartum mundi
na ponad stu stronach
upadłej sztuki
kochania.
***
Mija trzeci rok,
Odkąd nie umiem czytać.
Życiowy analfabeta z kulą u nogi
W wielkim tłumie.
I mimo recept
Na każdy z kolejnych miesięcy,
Niewiele więcej rozumiem, prócz:
Serotonina
Ja, Ty
Oni
Drętwienie życia, serca, dłoni…
I przytłumiony
Pisk opon, krzyk kierowcy, Twój płacz,
Który na szczęście
Pozostał jedynie w wyobrażeniach
I niestety
Gdzieś.