Jest już nowy, kwietniowy numer Kuriera Wareckiego… Zachęcamy do czytania na stronie www.kurierwarecki.pl, do sięgnięcia po warecki miesięcznik w kilkudziesięciu miejscach dystrybucyjnych (m.in. Dworek na Długiej, Urząd, ZUK…) a także do pobrania specjalnej bezpłatnej aplikacji na smartfony i tablety z systemem android (wejdź w Sklep Play Google Play, wpisz w wyszukiwarkę KURIER WARECKI i ściągnij)…
Dzień Dobry
Znam kilku mistrzów świata w dobrym samopoczuciu. Jeden z nich to mój syn. Wszystko co robi, robi z entuzjazmem i przekonaniem, że jest zrobione dobrze. Nigdy nie skupia się na niedociągnięciach, nawet jeżeli tych niedoskonałości jest znacznie więcej, niż oznak mistrzostwa. Nie rozpamiętuje porażek i cieszy się z najmniejszego sukcesu.
Niedawno postanowił zostać koszykarzem, i to nie byle jakim, postanowił zostać najlepszym koszykarzem na świecie. Nie zważając na doświadczenia płynące z poprzednich fascynacji robotyką, piłką nożną czy deskorolką, a raczej ze świadomością słomianego zapału i niepedagogicznego wpływu braku wiary we własne dziecko, zapisałam go do sekcji. Spokojnie odliczam dni do chwili, gdy syn odkryje, że w zasadzie w koszykówce osiągnął już wszystko i teraz czas na nowe wyzwania. Okazuje się, że nie tym razem. Jurek niezmordowanie uczestniczy w każdym treningu. Jest zrozpaczony, kiedy ma katar albo gorączkę i musi zostać w domu. W poniedziałki i środy odlicza minuty do wieczornego treningu. Trochę mu się dziwię, bo w grupie jest najmłodszy, najniższy i co tu ukrywać, dużo brakuje mu do najlepszych. Trudno być koszykarzem, gdy ma się 9 lat, kiedy parkiet taki rozległy, a kosz tak wysoko. Mimo to, jego zapał nie słabnie. Seria nieudanych rzutów jest niczym przy jednym spektakularnym podaniu lub prawie zdobytym punkcie. I w tym się różnimy. Jeżeli pieczenie ciasta nie jest moją mocną stroną to po porostu zostawiam to innym. Ale nie on. Z podziwem obserwuję jego entuzjazm i zachodzę w głowę skąd to się bierze? Zastanawiałam się dlaczego z uporem udowadnia sobie i mi, że będzie najlepszy. I chyba wiem. On po prostu to lubi. Lubi swój zespół, lubi kolegów i trenera. Ot i cała tajemnica. Jurek lubi być w grupie. Z tego się nie wyrasta.
Niedziela. Konkurs na najładniejszą palmę. Zgłoszone prace zapierają dech w piersiach, zaskakują kunsztem i rozmiarami. Palmy nie powstały same, urosły na żyznym gruncie współpracy i życzliwości. Nie można stworzyć 10-metrowego giganta w pojedynkę. Potrzebny jest zespół, koledzy i trener. O analogię z małym koszykarzem nie trudno. Oni też chcą być w grupie. To sprawia, że przez długie godziny ugniatają krepinę. Podobnie jak dzieciaki, które kilka kilometrów niosły swoją 7-metrową palmę do kościoła, czy panowie, którzy budują specjalną konstrukcje, by przetransportować palmę w stanie idealnym. A później przychodzi moment konkursu. Są wzruszenia, emocje, oczekiwania, niewątpliwie radość zwycięzców, ale i trochę zawodu u tych, których palma była o kilka centymetrów niższa od konkurencji. Nagrody i dyplomy to efekt uboczny. Ale piękny jest ten moment, gdy po odbiór nagrody wychodzi lider grupy, sołtys. Przez kościół przechodzi szum braw. I następują podziękowania. Ale nie dla jury czy organizatorów tylko dla swoich sąsiadów, z którymi razem robiło się coś z czego można być teraz dumnym. Piękne, szczere i życzliwe słowa. Lubimy być w grupie. Z tego się nie wyrasta.
Nie bez powodu mówi się, że człowiek jest istotą stadną. Większość z nas lubi towarzystwo i obecność innych ludzi. Czujemy się wtedy dowartościowani, lubiani, mamy wrażenie, że jest przy nas ktoś, kto nam pomoże, gdy stanie się coś złego. Rozwijamy się, mamy szansę dyskutować i poznawać świat. Mało kto jest stuprocentowym samotnikiem. Takim, który może spędzać długie miesiące zamknięty w swoich czterech ścianach, bez kontaktu z drugą osobą. Dla większości ludzi takie odosobnienie to potężna kara, nawet gdy początkowo do tego dążą, sądząc że to tak fajnie, cisza, spokój i nikogo nie trzeba słuchać. Lecz gdy dostajemy, co chcemy, wcale nie odczuwamy ulgi. Tak już jest, że lubimy się jednoczyć pod wspólną banderą. My, Polacy. My, rowerzyści. My, miłośniczki teatru. My szachiści, koszykarze i seniorzy. Swoi. Rozumieją nas i od razu jakoś raźniej robi się na duchu. Dużą grupę trudniej zaatakować. Drapieżnik nie rzuci się na stado. Poszuka zabłąkanej, bezbronnej owieczki. Lecz jest i druga strona medalu – ktoś o złych zamiarach może się wkraść w łaski grupy, przejąć rząd dusz i zaciągnąć ufne stadko nad przepaść, po drodze kradnąc wełnę. Co więc robić? Odwracać się od ludzi nie warto, bo człowiek w pojedynkę raczej nie ma szans. Już Arystoteles pisał: „Aby żyć samemu trzeba być bogiem”.
Małgorzata Dąbrowska (Kurier Warecki)